^ Do góry

Norwegia 2015 - Rena

Kiedy w lipcu 2014 roku żegnaliśmy się z piękną Glommą, pijąc poranną kawę nad jej brzegiem, obiecaliśmy sobie, że wrócimy na norweskie lipieniowe rzeki. Po wynikach wędkarskich nie musiałem mocno namawiać towarzyszy podróży. Krótkie planowanie wyjazdu, zakup niezbędników, prowiantu i jedziemy. A celem podróży Rena…

 Podróż przez Niemcy mija szybko i rano meldujemy się w Sasnitz, gdzie miał czekać na nas prom…. Miał, bo okazało się, nasz kolega Bono nie doczytał, że jest wakacyjna zmiana godzin odpływu. Zatem mamy 7 godzin na zwiedzanie pięknej mariny i malowniczych uliczek tego portowego miasteczka. Kupujemy jedne z ostatnich biletów i na rampę…

Zawsze zastanawia mnie fakt, że tak ponury, szarobury i nijaki terminal promowy w Sasnitz jest początkiem pięknej, kolorowej, nasyconej wędkarskimi wspomnieniami przygody….

Podróż w super atmosferze mija szybko i już jesteśmy w Goteborgu, gdzie właśnie w tym czasie Śląsk Wrocław gra z miejscowym IFK. Trzymamy kciuki za chłopaków, ale najwyraźniej jednak za słabo:)

Na granicy szwedzko-norweskiej pijemy znakomitą kawę i jedziemy dalej. Zaraz po kawie kontrola drogowa. Pan miło pyta o papierosy i alkohol…. ale na całe szczęście widzi w bagażniku podbieraki, wędki… i schodzimy na temat ryb. Po krótkiej dyskusji jedziemy dalej:)

Rzeka Rena to lewobrzeżny dopływ Glommy, który wpada do niej w miejscowości Rena. Rzeka ma 152 kilometry długości, a jej średni przepływ przy ujściu to 68 m3/s.
Długo zastanawiamy się, gdzie jechać i ostatecznie wybieramy odcinek, który znajduje się między jeziorami Storsjøen a Løpsjøen. Jest to fragment rzeki, którzy uważany jest przez wielu za łowisko okazów zarówno lipienia, jak i pstrąga potokowego.

Meldujemy się w Rena Fiskecamp i zakupujemy licencje. Pytamy miłą Norweżkę: „jak jest z rybami”, a odpowiedź brzmi: „są wszędzieJ”.  Objeżdżamy miejscówki przy drodze, ale jednak decydujemy się na Hengebrua /w ramach łowiska każda miejscówka ma swoją nazwę i kilka miejsc do biwakowania/.

Idziemy na piękny wiszący most i obserwujemy rzekę i bulkające ryby. Pierwsze wrażenie trochę mieszane - woda jakby za szybka, płynącą równym korytem, bez zawad, szypotów… ojjj będzie trudno.

Szwedzi, którzy kończą kilkudniową eskapadę mówią, że nie ma miodu i pakują namioty. Jeden z nich z animuszem macha nam nad głową, susząc muszkę przeznaczoną dla „profesora”, który grasuje pod krzaczkiem tuż pod obozowiskiem. Mówi, że macha tak już kilka dni, ale ryba z niego drwi.

Miłość-od-pierwszego-wejrzenia.jpgHengebrua.jpgNasza-trasa.jpgPodchody-50-taków.jpgTeam-Adamów.jpgBajkowe-widoczki.jpgRena.jpgAlexandra!!!.jpg

My nie załamujemy jednak rąk i po „zakwaterowaniu” stoimy nad brzegiem w gotowości bojowej. Okazuje się, że nasze przyzwyczajenia do głębszego brodzenia to nie będzie taktyka, która przynieisie nam tu sukces. Woda na kilka kroków od brzegu ma głębokość przekraczającą pół metra, a jej moc jest znacząca. Idziemy na prawy brzeg i próbujemy łowić pod prąd. Przez pierwsze godziny efekty są słabe, ale wychodzące ryby podgrzewają atmosferę walki. Agresywnie atakują one muchy, ale poza zasięgiem naszych linek. Czynimy cuda, aby linka poleciała jak najdalej, ale zwisające drzewa blokują nasze zapędy. Słońce przeniosło się za pagórki i….lipienie zaczęły pokazywać swoje kolorowe płetwy coraz bliżej brzegu. Ciśnienie skacze… Słyszę jest! I pędzę do Adama zobaczyć, co złowił… jak na przywitanie z rzeką super ryba 47 cm kardynalskiego szczęścia. Po kilku chwilach i ja widzę, jak do mojej muchy strzela lipień i po pięknym holu podbieram kawał ryby. Długo patrzę na niego… jest idealny, a do tego miarka pokazuje 48 cm. Czas mija i robi się ciemniej, ale nie od zachodzącego słońca lecz od chruścików, które zaczynają swój taniec. Bono również łowi pięknego lipienia, którego wspólnie fotografujemy i obserwujemy, jak majestatycznie odpływa. Jeszcze przez jakiś czas cieszymy się widokiem chmar owadów i ryb, które szaleją za nimi. Kark aż boli od nagłego oglądania się za spławami wielkich ryb na środku rzeki…echhhhh żeby muszkarz umiał latać.

Ognisko i wspólne rozmowy trwają do późna, a w tle co jakiś czas ….bulk, bulk. Czyżby one nigdy nie zasypiały? Rano wstaję jako pierwszy i witam się przy naszym namiocie z …żurawiem, który wpadł zobaczyć jacy to dobrzy ludzie wdarli się na jego teren. Poranna toaleta, kawa, szperanie po pudełkach, a tymczasem koło nas cały czas...grasuje profesor.

Ruszamy nad wodę. Tym razem wybieramy lewy brzeg i idziemy w górę w stronę zapory. Ale jak tu spokojnie wędrować, kiedy zza drzew słychać tak kuszące wyjścia. Wędrujemy po ścieżce wydeptanej przez muszkarzy i łosie, mijając piękne grzyby i ciesząc oczy charakterystycznymi porostami. Co jakiś czas spotykamy przecinki w stronę wody. Zaglądamy, obserwujemy wodę, snując plany na wędkarski dzień. Docieramy w pobliże zapory i zaczynamy łowić. Adamy próbują nimfą skusić owiane legendą tutejsze pstrągi, ale ta sztuka im się nie udaje. Ja koncentruję się na suchej muszce. Dzień wcześniej w sklepiku Fiscekamp widzieliśmy muchy, na które podobno tu biorą. Spore motyle widzieliśmy na końcach zestawów tubylców… ale ja postanowiłem pójść w drugą stronę i zakładam małe muszki oraz żyłkę 0,11. Taktyka okazała się słuszna i moi przyjaciele żegnają się z nimfami i zaczynają suszyć.

-).jpgElektrownia-poniżej-jeziora-Storsjoen.jpgPodróż-trwa-i-trwa.jpg50-tak-Bona-2.jpgPierwszy-BYK-Adama.jpgRena.jpgNasz-biwak.jpg50-tak-Bona.jpg

Ilość pięknych wyjść, ataków i skoków lipieni na długo zapadnie nam w pamięci. Nie zabrakło też wielkich zerwanych ryb, które z nami wygrały. Tego dnia każdy z nas złowił po kilka ryb między 45 a 49 cm. Największym szczęściarzem okazał się Bono, który złowił lipienia 51 cm i tym samym ustanowił swój życiowy rekord. W poczuciu dobrze spełnionego muszkarskiego obowiązku oraz w blasku swego rekordu postanawia, że na dzisiaj ma już dość i będzie krążył już tylko koło namiotu. Ja zostaję z nim, próbując skusić ryby podchodzące pod brzegi. Adam zaś udaje się w dół rzeki, tam szukając szczęścia. Sama obserwacja lipieni, które liczą na to, że zaraz z drzewa coś spadnie, jest fascynująca. Ryby żerują na bardzo płytkiej wodzie, ukazując swoje piękne płetwy. Łowimy wędkami 9-10 stopowymi w klasach 4 i 5. Sama technika jest prosta: wejście w przecinkę, pozycja na czaplę i dalekie rzuty pod prąd, oczywiście pod gałęzie, na cienkiej żyłce i długim przyponie. Oczywiście każdy błąd sprawia że ryby znikają. Ale ile radości sprawiają, kiedy w końcu SĄ.

Zawodnik-wagi-ciężkiej.jpgBono-w-akcji.jpgNasz-norweski-domek.jpgPowrót-do-świata------.jpgBulka-wszędzie.jpgToaleta-poranna.jpgi-po-akcji-).jpgw-przerwach-czas-na-grzybobranie.jpgHengebrua.jpgHeineken-sjesta.jpgKolejny-kardynał.jpg

Wieczorem zerwał się wiatr i spadło trochę deszczu. Ilość chruścików i jętek też mniejsza, więc i brań nieco mniej. Postanawiamy wcześniej zakończyć wędkowanie i posiedzieć przy ognisku. Adam wrócił z dołu z mocnym postanowieniem powrotu …chyba ma jakieś rachunki do wyrównania z dużą rybą. Zmęczeni łowieniem i szczęściem szybko kładziemy się w namiocie, nasłuchując jak deszcz sobie pada… Rano widzimy Adama jak odchodzi w dół rzeki, a my idziemy w górę rzeki zobaczyć nowe miejsca i zaporę na jeziorze Storsjøen. Wędrujemy z Bonem, obserwując ślady łosi i podziwiając miejscówki w górze rzeki. Spotykamy wędkarzy, którzy w skupieniu obserwują wodę, czekając na swoje życiowe rekordy.  Co za widok… faceci  zapatrzeni w lustro wody, nie słyszący naszych kroków, ogniska, wędki oparte na krzakach. Nawet nie myślimy zakłócać tego widoku i ich kontemplacji. Wracamy koło południa do obozu i widzimy szczęśliwą minę Adama, który złowił swojego pięćdziesiątaka. Pijemy kawę, dyskutując z nową szwedzką zmianą, która rozbiła namiot obok nas. Dzielimy się swoimi uwagami. Pokazujemy pudełka. Jakoś trudno im uwierzyć, że łowimy na takie małe muchy. Postanawiam dać im prezent i wybieram swoje suchary. Koledzy otwierają pudełka i wrzucają „sanowe” smakołyki wprost w skrzydła motyliJ Oglądają zdjęcia naszych lipieni i ….nakręcanie trwa nadal. Dyskusja i wymiana handlowa kończy się małą degustacją polskich smakołyków z żubrem w tle. 

Mnie jakoś tknęło i łapię za wędkę, wskazując wyjścia nie kogo innego, tylko …profesora. Kilka kroków, jeden wymach, drugi, trzeci muszka sobie płynie i …JEST!!! Piękny hol z odjazdami i skokami. Podbierak do wody i moje 51 cm szczęścia z Reny pozuje do zdjęcia!

Gratulacje od Kolegów z „Klubu 50-tki” i lipień wraca do siebie. Łowimy do wieczora, ciesząc się z tych pięknych kilku dni nad tą wspaniałą rzeką. Wieczorem spotkanie integracyjne ze szwedzką drużyną, krótki sen i pakowanie obozu. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie na moście, kilka spojrzeń w górę i w dół rzeki. Trzaskamy drzwiami samochodu i mijając Fiskecamp w Deset wiemy, że tu wrócimy! Ale za parę chwil mapa rozłożona i dyskusja nad kolejną rzeką na którą jedziemy… Ale o tym jeszcze opowiem.

Chciałbym podziękować Adamowi Podgórnemu i Adamowi Bonarowi za niezapomnianą muszkarską wyprawę, która odbyła się jak zwykle w  przyjacielskiej atmosferze.

 

Opracował: Adam Litwin

Fot. Adam Litwin, Adam Bonar