Dania 2009

Wiele wieczorów przegadanych o wyjeździe na skandynawskie słone trocie ale po Chroboczku 2008 decyzja zapada-Dania. Seatroutowe zakupy i treningi rzutowe wprawiają w osłupienie gapiów na nyskim stadionie – kiedy wraz z Jackiem próbujemy rzucać nowymi wędkami, pozostało jeszcze kilkanaście wieczorów przy imadle i wzorach krewetek….z  Kauflandu no i wyjazd.

 


Jedziemy przez Niemcy i na duńskiej wyspie Helnaes jesteśmy koło północy. Wieczorek zapoznawczy przebiega w bardzo miłej atmosferze a opowieści naszych przyjaciół o zeszłorocznych sukcesach sprawiają że mimo spadku temperatury poniżej zera w naszych miniaturowych domkach wyczuwa się gorące oczekiwanie poranka na morskim klifie.


Pierwsze kroki na morzu nie są proste a bez „przewodnika” znającego specyfikę morskich prądów i zwyczaje słonych troci jest jeszcze trudniej. Dzielimy się na małe grupki i ruszamy na klify Helnaes. Obserwacja morskiej przeraźliwie czystej wody jest fascynująca a pierwszy raz widziane słonowodne „żyjątka” dodają uroku tej muszkarskiej sztuce.


Trafiamy na wodę jak stół więc w pierwszym dniu możemy jedynie obserwować morświny pokazujące swe grzbiety-trocie na takiej flaucie są bardzo trudnym przeciwnikiem. Każde niewprawne położenie linki na wodzie powoduje ich ucieczkę, ale mimo to nie dajemy za wygraną i przemieszczamy się po brzegu wyspy. Trafiają do nas sygnały o pojedynczych sztukach złowionych przez naszych Kolegów z Lublina ale u nas „zero”.

Kolejny dzień spędzamy przy latarni obserwując wodę i próbując namierzyć stadka troci lecz i ten dzień nie przynosi seatroutowych efektów. Robimy przerwę i zwołujemy muszkarskie konsylium…

czas płynie powoli i a chwile spędzone na błogim leżeniu na klifie i patrzeniu w morze są cudowne. Obserwując tubylców staramy się wyeliminować błędy i postanawiamy, że trzeba zasięgnąć języka specjalistów. W tym celu udajemy się do sklepu wędkarskiego Odense, który jednocześnie pełni funkcję biura zawodów Seatrout Open  rozgrywanych dwa razy w roku w okolicach Odense. Sklep robi wrażenie a internetowe stanowisko do śledzenia prądów morskich i siły wiatru jest pomocnym narzędziem w konsultacjach z Panem Erickiem. Dowiadujemy się, że w tym roku jest nieco zimniej i trocie zaczną swoje żerowanie z lekkim opóźnieniem, ale są już sygnały o łowionych sporych rybach. Jedną z nich mamy możliwość obejrzeć po kilku chwilach. Koledzy z Danii mają spore doświadczenie w łowieniu morskich troci, którym chętnie się dzielą ale jeżeli nie chcecie od razu po poradę jechac do Odense to zapraszam na ciekawą trociową stronkę


Pan Eric po krótkiej rozmowie zaprasza nas na kurs….rzucania wędkami z głowicą. No i wychodzi nasze monotonne łowienie…..na krótką nimfę. Po dwóch godzinach są już pierwsze efekty nauki i z animuszem wracamy na nasza wyspę. Wędki z dłoń, kilka prób i przekonujemy się że  podróże kształcą. Ale mimo tych dalekich rzutów nie mamy efektów.


Dzień następny to decyzja o dalszej podróży do miejsca o swojsko brzmiącej nazwie A-A

Morze faluje i obiecująco szumi…po kilku chwilach Jacek krzyczy JEST i po krótkim holu trotka ląduje w podbieraku. Wszyscy z większym zapałem zaczynają biczować fale. I znowu Jacek, tym razem duża troć, która jednak po kilku szarpnięciach uwalnia się. Zaczyna bardzo mocno wiać i postanawiamy po kilku godzinach walki przełożyć jej kolejną rundę na przyszły rok.


Podsumowując wyjazd, który bardzo często wspominam mogę śmiało powiedzieć, że łowienie na muchę w morzu to wspaniała przygoda. Poznanie nowych technik, wykonywanie nowych wzorów much a jednocześnie poznanie nowych łowisk to świetny sposób na podnoszenie muszkarskich kwalifikacji. A poznanie nowej wysokiej kultury wędkarskiej jaką pokazują Duńczycy to wartość, którą na pewno będziemy starali się wcielić w życie w naszym muszkarstwie.
W tym roku znowu planujemy Danię i już nie mogę się doczekać szumu morza, widoku tej pięknej czystej wody i tej magii morskiego muszkowania, która sprawia że …..zaraz siadam do imadła.